Zobaczenie zorzy polarnej zawsze było gdzieś w moich planach. Ale wiadomo, w pogoni za ptakami zorza schodziła zawsze gdzieś na dalszy plan. Aż wreszcie nadarzyła się okazja, bo otrzymałem zaproszenie na perfekcyjnie zorganizowany wyjazd, którego celem było oglądanie zorzy polarnej. Witek, pozdrawiam i dziękuję. Pozdrawiam też pozostałych moich kompanów: Pawła i Jurka, bo prócz zdjęć była też atmosfera, uśmiech i dobry klimat tego trudnego fotografowania. A nie było łatwo z dwóch, może z trzech powodów. Pierwsza trudność, to sama zorza, bo musi się w ogóle pojawić. Niestety nie jest to takie pewne, nawet na dalekiej północy. Wystarczy małe zachmurzenie i cała wyprawa zakończyłaby się fiaskiem. Finowie mówią, że tylko 7 dniowy pobyt daje 100% gwarancję. Ile w tym prawdy, ile marketingu turystycznego - nie wiadomo i trudno to ocenić podczas pierwszego, dwudniowego mojego pobytu w Finlandii. My mieliśmy możliwość obserwowania jej i pierwszego, i drugiego dnia, a właściwie w nocy. Drugiego dnia była zdecydowanie intensywniejsza, ciekawsza, piękniejsza. Zdobyte pierwszego dnia doświadczenie pomogły w wykonaniu znacznie lepszych zdjęć kolejnego dnia. Było to ważne, bo fotografowanie nocne rządzi się swoimi prawami. Pierwsza sprawa to kwestia ostrości. Trzeba ją ustawić ręcznie, sprawdzić i nie ruszać. Nie jest to takie proste, jakby się wydawało, zwłaszcza że statyw był co chwilę przestawiany. A silny mróz tego nie ułatwiał. Nawet czołówka odmówiła posłuszeństwa, a trzeba było też wymienić akumulator w aparacie. Kilkunastostopniowy mróz to druga trudność tego zorzowego fotografowania. Oj, gdyby nie rozgrzewacze i wielowarstwowy ubiór, byłoby trudno wytrzymać po kilka godzin na takim mrozie. A najgorszy do tego był wiatr… Trzeci problem to stopień trudności samej techniki fotografowania. W grę wchodzą wyłącznie obiektywy szerokokątne, ale zorza przesłaniała nieraz tak dużą przestrzeń, że nawet one nie radziły sobie z jej objęciem w kadrze. Oczywiście, czym jaśniejszy obiektyw, tym lepiej. Sama zorza nie stoi w miejscu. To dynamiczne zjawisko. A więc, czym krótszy czas, tym większe prawdopodobieństwo wykonania dobrych zdjęć. Nie chcąc wykorzystywać wysokich nastawów ISO, pozostaje czas ekspozycji kilkusekundowy dla obiektywu 24/1.4, przy wykorzystaniu przesłony 2. I tu kolejne zaskoczenie tego nocnego fotografowania. To, co widzieliśmy na niebie, było znacznie słabsze w odbiorze niż to, co zobaczyliśmy w podglądzie w aparatach. Długa ekspozycja znacznie podbiła efekty świetlne, ale ostateczny rezultat był zadowalający i robił wrażenie - udało się sfotografować zorzę w pierwszym podejściu! Intensywność naszej zorzy określana była na około 60%. Wybierając się na takie fotografowanie nie sposób nie zabrać statywu fotograficznego, choć podobno silne zorze można fotografować z ręki…