Wprawdzie fascynacja ptakami nie powinna dyskryminować, czy wyróżniać jakiś ptasich gatunków, to jednak każde  spotkanie z sową, przynajmniej jak dla mnie, jest na swój sposób wyjątkowe, zapada na długo w pamięci. Do fauny Polski zaliczanych jest 13 gatunków sów. 12 z nich z różnym skutkiem jakościowym udało mi się już sfotografować. Długi czas zbierałem wiadomości o miejscach w których można sfotografować puchacza śnieżnego - ostatniego brakującego mi gatunku sowy z polskiej fauny. W Polsce obserwowany był kilkadziesiąt razy. Wszystkie zdobyte informacje o warsztatach fotograficznych z puchaczem śnieżnym kierowały mnie do Kanady. Z różnych powodów wyjazd był odkładany w czasie, aż wreszcie zapadła decyzja i ustaliliśmy z Michałem termin na - luty 2020 roku. Wyjazd okazał się ekstremalny nie tylko pod względem finansowym, ale także trudności samego fotografowania. Z 5 dni fotografowania 2 dni były bardzo trudne pod względem pogodowym. Raz doskwierała nam temperatura, bo było poniżej 30 stopni Celsjusza, drugi raz wprawdzie nie było mniej niż minus 10 stopni Celsjusza, ale wiał dość silny wiatr i był słaby opad śniegu lub występowała zamieć. W takich warunkach przebywanie kilka godzin na dworze daje ostro w kość, nie mówiąc już, że trudno jest nawet o zmianę obiektywu w obawie o zaśnieżenie całego wewnętrznego układu optycznego. Do tego trzeba było chodzić po polach na których zalegała 20-30 centymetrowa warstwa śniegu. Ale takie jest środowisko naturalne puchacza śnieżnego. Po trudach dotarcia na miejsce (opóźniony samolot, zagubienie bagażu, nieczynna już wypożyczalnia samochodów), spóźnieni docieramy na umówione miejsce o 5 rano, a o 6:15 zaplanowane było śniadanie organizacyjne, po którym mieliśmy mieć pierwsze spotkanie z puchaczem śnieżnym. Lata wyczekiwania na to spotkanie potęgują emocje, bo przecież mamy fotografować dzikie ptaki, więc ostatecznie nic nie jest zagwarantowane na 100%. Puchacze śnieżne należą do krótkodystansowych migrantów i po wychowaniu młodych zaczynają wędrówką na południe tak długo, aż nie napotkają na tereny, na którym występuje obfitość gryzoni, które umożliwią im przetrwanie zimy. Z tych też powodów coraz rzadziej jest widywana w Polsce. Wiek temu, gdy w Polsce występowały zimne, srogie zimy mówiono  wręcz o nalotach puchaczy śnieżnych zimą w Polsce. Obecnie zdarza się, na skutek zmian klimatycznych, że w ogóle nie odnotowuje się obserwacji tych sów w Polsce. Mimo mrozu, wychodzimy na zewnątrz około 7 godziny, jest jeszcze dość ciemno, ale podekscytowani z nadzieją na to, że sowy będą i zrobimy pierwsze zdjęcia. Przed domem, zaadoptowanym na hotel dla gości fotograficznych sowich warsztatów, rośnie przydrożne drzewo, a na nim na szczycie siedzi pierwszy nasz puchacz śnieżny- Kacper. Kacper dlatego, że była to najbardziej biała sowa z sów występujących w okolicy. Tych sów jest podobno 7, ale poza Kacprem i jeszcze jedną sową, reszta zachowywała tak duży dystans, że nie powstały zdjęcia z tych spotkań. Niestety z Kacprem powstało też niewiele zdjęć, bo był przeganiany przez sowę, dzięki której w większości powstała moja galeria puchacza śnieżnego. Puchacze śnieżne są mocno terytorialne. Pojawienie się innego puchacza zawsze związane było agresywnym zachowaniem. Tylko w takiej sytuacji można było usłyszeć głos puchacza. W ciągu 5 dni było to tylko 3 razy. Nie powstało nagranie z uwagi na krótki okres odzywania się ptaków i brak możliwości w mrozie posiadania „pod ręka” zestawu do nagrywania. Po tych kilku dniach obcowania z ptakami fascynacja puchaczami śnieżnym jeszcze się spotęgowała. Mimo starannych przygotowań, wielowarstwowego ubrania się, po fotografowaniu trwającym niecałe 2 godziny w temperaturze poniżej 30 stopni, trzeba było przerwać i ogrzać się w samochodzie. Tymczasem puchacze zachowywały się jakby panowała dodatnia temperatura. Siedziały na przydrożnych słupach, silosach, aby mieć dobrą pozycję do wypatrywania gryzoni. Ich zmysły są niesamowite. Z kilkuset metrów potrafią zobaczyć białą mysz na śniegu, bezszelestnie nadlecieć i upolować gryzonia. Robią tak także w wietrzne dni. Sowy były aktywne o wschodzie słońca i dwie godziny przed zachodem słońca. Z reguły, bo dwa dni było na tyle kiepsko w możliwości powstania dobrych zdjęć, że postanowiliśmy odpuścić i poszukać innych ptaków. Niestety poszukiwania puszczyka mszarnego i sowy jarzębatej zakończyły się fiaskiem. Poszukiwanie aktywnego karmnika zajęło nam pół dnia. Dość dziwne sformułowanie „aktywny karmnik”, ale adekwatne do sytuacji. Widywaliśmy wiele karmników, ale z uwagi, że regularnie nie dosypywano tam ziarna nie było ptaków. A szkoda, bo praktycznie codziennie w przerwie pomiędzy porannym fotografowaniem, a popołudniowym można by było fotografować ciekawe, piękne gatunki występujące w Ameryce Północnej. Zrobiliśmy kilka zdjęć nowych gatunków, ale niewykorzystanych możliwości czasowych było sporo i dlatego tak niewiele powstało zdjęć, poza puchaczem śnieżnym.

No cóż, wyjazd mimo to należy zaliczyć do udanych, bo powstała nietuzinkowa galeria tak trudnego do sfotografowania puchacza śnieżnego. To wszystkie trudy organizacyjne i pogodowe były łatwiejsze do zniesienia, jak się ma za kompana Michała (link). Michał, pozdrawiam i dziękuję za wszystko. Chyba długo nie zapomnimy tego wyjazdu, bo mimo iż każdy z nas trochę podróżuje, to ten wyjazd był zdecydowanie inny, odmienny, ekstremalny pod wieloma względami…                             

Z reguły staram się, aby moje galerie fotograficzne liczyły 24 zdjęcia, najlepiej z dynamicznymi ujęciami. Tym razem jednak było inaczej pod względem zaangażowania czasowego. Poświęciłem pięć dni, 10 sesji fotograficznych z puchaczem śnieżnym i to pozwoliło na zbudowanie galerii na 102, to znaczy z 102 zdjęciami i powstaniem mojej diaporamy puchacza śnieżnego na YouTube-link- zapraszam.