Svalbard, a właściwie Spitsbergen, bo na tej właśnie wyspie archipelagu Svalbard byliśmy i pływaliśmy w jej okolicy - to najdalej wysunięte na północ Europy miejsce, gdzie można obserwować, no i oczywiście fotografować ptaki. Zawsze staram się, opracowując wyjazd, zaczynać od napisania tekstów, by to, co w pamięci jest najbardziej ulotne, nie przeminęło bezpowrotne. Zdjęcia czy ścieżki dźwiękowe, to już tylko kwestia czasu potrzebnego na obróbkę. Tym razem z różnych powodów teksty musiały poczekać, ale mam nadzieję, że to, co najważniejsze, jeszcze w pamięci. Pierwsza rzecz, która zaskakuje po wylądowaniu na Spitsbergenie, to niewielka ilość ptaków. Tak pod względem ilości gatunków, jak i liczebności w ogóle. W tak odludnym miejscu, przy takiej obfitości wód, spodziewałem się czegoś innego. Większość gatunków występuje w koloniach i tam są liczne. Niestety kolonie są usytuowane w dość niedostępnych miejscach i trudno tam dotrzeć, aby wykonać dobre zdjęcia. To usytuowanie spowodowane jest możliwością pojawienia się drapieżników, lisa polarnego, ale także niedźwiedzia. Myślę, że wygłodniałe zwierzęta zdziesiątkowałyby kolonie tych ptaków. Podpływaliśmy do takich ptasich kolonii, ale miało to wyłącznie walor poznawczy. Z racji konieczności zachowania bezpiecznej odległości statku od nabrzeża, pomijając ciągłe przechyły statku, można zapomnieć o wykonaniu dobrych zdjęć. Sam archipelag Svalbard pod względem powierzchni porównywalny jest z Chorwacją. Na powierzchni około 60 tys. km2 kolonie ptaków występują punktowo, że tak to określę. Część z nich jest łatwiej dostępna, część dużo trudniej. I tu jak zawsze przydałby się dobry przewodnik. W ciągu kilku dni pobytu na Spitsbergenie trzeba mieć nie lada szczęście, aby mając nawet do dyspozycji łódź, znaleźć samemu ptasią kolonię, do której będzie można podejść na fotograficzną odległość.
Kolejną cechą charakterystyczną dla Svalbardu jest światło. Na początku nawet ciekawa atrakcja, ale po kilku dniach przychodzi, nie wiem jak to właściwie nazwać, takie otępienie, oszołomienie. Światło jest intensywne, zakładając, że nie pada, czy nie ma chmur, przez całą dobę. Zdarzyło się, że skończyliśmy fotografować o 2 w nocy, a zdjęcia wydrzyków i tak były przepalone. Nie wiadomo kiedy się położyć spać, bo może lepiej fotografować w przysłowiowej nocy, bo w dzień może przecież padać, i to cały dzień, jak się raz nam przytrafiło. Pojęcie dnia i nocy jest względne, a zmienność pogody bardzo duża. Ta aura, mimo że to środek arktycznego lata, też nie rozpieszczała. Kilka stopni powyżej zera, raz chyba przekroczyło 10 stopni, to niewiele, zwłaszcza w wietrzne dni. Ale skoro do bieguna północnego trochę ponad 1.000 km, to trudno się spodziewać innych warunków atmosferycznych.
Same ptaki, zwłaszcza te na lądzie, też zachowywały się dość dziwnie. Nie było ich dużo i trzeba było je znaleźć. W okolicach Longyearbyen sieć dróg to niespełna 30 kilometrów, a więc nie za dużo, do spenetrowania nie ma za wiele miejsc. Ale jak już ptaki się znalazło, to nie wiem, czy z braku bojaźliwości przed człowiekiem, czy otępiałe od całodobowego światła - nie uciekały. Tak było z pardwami, wydrzykami, alczykami, płatkonogami, nie mówiąc już o mewach w porcie.
Sam krajobraz to kolejna odmienność. Morze, góry, skały, śnieg i niewielka zielono-żółto-brązowa roślinność tundrowa. Ciekawe widoki, taki surowy krajobraz, nieprzyjazny pod względem aury dla człowieka. Zastanawiające, jak jest tu zimą, gdzie temperatura jest zawsze dużo poniżej zera i przez kilka miesięcy jest ciemno. A jednak ponad tysiąc osób mieszka w tak specyficznym miejscu. Mimo, że Svalbard należy do Europy, Norwegii, nikogo tu nie dziwi informacja na drzwiach o zakazie wchodzenia z bronią do sklepu, czy banku. To dość zabawne, że trzeba przypomnieć, że do banku nie należy wchodzić z bronią. Ale w miejscu, gdzie występują niedźwiedzie polarne trzeba ją mieć przy sobie. Kolejna sprawa odmienna w odniesieniu do regulacji europejskich, to wprowadzona tam quasi prohibicja. Zakup alkoholu jest limitowany, a turyście przyda się bilet lotniczy, który umożliwi zakup tego rodzaju asortymentu.  Tyle tytułem wprowadzenia do relacji z wyprawy na Spitsbergen, miejsca jakże różniącego się od tych, które dotychczas odwiedziłem. Mimo, że nieraz bywało dość ciężko, to w doborowym towarzystwie Piotra, Krzysztofa i Michała można było to wszystko znieść z uśmiechem na ustach. Panowie, podziękowania i pozdrowienia, ale następnym razem udamy się chyba w cieplejsze miejsce…

Alczyk był dla mnie bezsprzecznie najważniejszym gatunkiem na tej wyprawie. Zdecydowana większość alczyków mieszka na Grenlandii, praktycznie cała pozostała część na Islandii i właśnie tu, na Svalbardzie. Na szczęście kolonie alczyków są usytuowane w mniej niedostępnych miejscach niż np. nurzyków czy nurników. Alczyki w większości upodobały sobie zbocza gór, na których są usytuowane liczne, dość duże kamienie. W takim osuwisku skalnym tworzą się liczne miejsca odpowiednie na założenie gniazda, a kamienie są zbyt duże, aby mógł je przesunąć lis polarny, który  często odwiedza kolonie alczyków. Podchodząc do kolonii, najpierw obserwacja z pewnej odległości, gdzie alczyki znikają wśród kamieni. Trzeba uważać, aby nie usiąść na „kolonii” - w dosłownym tego słowa znaczeniu, i nie przesuwać kamieni, bo można na zawsze uwięzić ptaka. Wszystko zostaje zweryfikowane w krótkim czasie po przybyciu na miejsce. Alczyki najpierw wykonują kilka lotów zwiadowczych, po czym jeden najodważniejszy siada i przypatruje się nam uważnie. Chwilę potem siadają kolejne małe stada alczyków. W krótkim czasie po zaakceptowaniu naszej obecności przez alczyki, pojedyncze ptaki znikają gdzieś pod kamieniami. Do pozostałych, często siadających najpierw wyżej, można podejść później na kilka metrów. Siedząc wśród alczyków trudno nie nabrać sympatii do tych maleńkich ptaków, bo ich waga nie przekracza 200 gramów, żyjących w tak trudnych warunkach. Są zupełnie bezbronne i nie przejawiają żadnej agresji. Na innych koloniach, np. rybitw, w sytuacji zagrożenia wszyscy jednoczą swe siły, by odegnać agresora. Maleńkie alczyki odlatują na widok lisa czy wydrzyka i obserwują z daleka jakie są losy ich kolonii. Po chwili wracają, by sprawdzić, czy mają do czego. Kilka spotkań z alczykami pozwoliło na wykonanie, moim zdaniem, ciekawych zdjęć do galerii tego gatunku na mojej stronie. Z nagraniem głosów alczyków potencjalnie nie byłoby problemów, gdyby nie wiatr i szum morza, które zawsze zakłócały nagranie czystego odgłosu przelatujących eskadr alczyków.

SPITSBERGEN WYKAZ POLSKI -07/2018